Tajlandia egzotyczny raj na ziemi
Pierwszy kontakt ze stolicą Tajlandii jest dla mnie małym szokiem. Tym bardziej, że podróżowałem liniami szwajcarskimi punktualnymi jak ich słynne zegarki i przesiadałem się w sterylnym niczym szpital Zurychu. Rześkie alpejskie powietrze zastąpiła wilgotna fala gorąca, a podróż z lotniska do centrum miasta dłużyła się w ogromnych korkach. Kierowca autobusu z uśmiechem patrzył na zszokowanych Europejczyków. „Macie szczęście, że to nie są godziny szczytu, wtedy najlepiej jest mieć skuter”. Rzeczywiście, setki skuterów przemierzały ulice Bangkoku, wciskając się niczym szarańcza w każdy wolny skrawek ulicy. Być może dla amatorów mocnych przeżyć wypożyczenie skutera w obcym mieście byłoby idealnym rozwiązaniem, ale dla mnie wyglądało to na wyczyn kaskaderski. Istniejąca tu kolejka naziemna – jeżdżąca na wysokości 6-7 pięter nad ziemią – łączy głównie nowoczesne dzielnice handlowe i strefę biznesu.
Wodny tramwaj
Na szczęście najważniejsze atrakcje stolicy Tajlandii są położone wzdłuż Chao Phraya, wielkiej rzeki przepływającej przez miasto. To najszybszy i najpewniejszy sposób komunikacji. Pełno jest tu oczywiście łodzi ekspresowych, które za kilkakrotnie wyższą opłatę przewożą turystów bezpośrednio pod najważniejsze atrakcje. Ale o wiele przyjemniejsza jest podróż zwykłymi wodnymi tramwajami. Tutaj też jest trochę emocji dzięki bujającym się kejom i pośpiechowi przy wysiadaniu. Ten ostatni spowodowany jest specyficznym sposobem komunikacji operatorów trapu i motorniczych.
Porozumiewają się oni za pomocą gwizdków – po ostatnim sygnale nikt nawet nie próbuje wejść lub opuścić łodzi. Podróż jest niezwykła także z tego powodu, że często prócz „normalnych” pasażerów podróżują mnisi buddyjscy. Są dla nich przeznaczone specjalne miejsca z tyłu statku. Mnichów spotyka się tu wielu. Każdy mężczyzna powinien w pewnym okresie swego życia odbyć kilkumiesięczny pobyt w klasztorze. Czasem spotyka się nawet małych chłopców w charakterystycznych pomarańczowych szatach.
Masaż w świątyni
Jedna z najstarszych szkół masażu znajduje się w Świątyni Odpoczywającego Buddy (Wat Pho), która należy do wielkiego kompleksu sacralno-świeckiego Wat Phra Kaew (Świątynia Szmaragdowego Buddy). Po dniu pełnym wrażeń naprawdę warto oddać się w ręce prawdziwych mistrzyń i mistrzów swego fachu. W Wat Pho jest to dość kosztowna przyjemność, ale jeśli tylko przejdziemy do dzielnicy Banglamphu, to trudno będzie nie skusić się na chwilę relaksu. Tym bardziej, że fotele stoją wprost na ulicy. Masażyści i masażystki z czarującym uśmiechem zapraszają do skorzystania z usług. Tylko w Azji można też spróbować masażu dokonywanego przez… rybki. Wkładam nogi do wielkiego akwarium. Dziesiątki rybek natychmiast rzucają się na moje stopy, łaskocząc (i podjadając!) pyszczkami skórę. Po kilkunastu minutach czuję, że znowu mógłbym ruszyć na zwiedzanie miasta. Ale Banglamphu to także dzielnica, w której funkcjonuje wiele ciekawych knajpek. Niektóre z nich rozkładają się wprost na ulicach, tuż po zmroku. A tłok przy stolikach świadczy, że jedzenie jest tutaj znakomite. Do wyboru mamy mnóstwo owoców morza, których nazwy nawet trudno powtórzyć, więc decyduję się na słynną tajską zupę z krewetek. Na ryby nie mogłem się jednak zdecydować. Bo jakże to tak – zjeść swoje masażystki?
DOLCE VITA NR 2 ZIMA/ WIOSNA 2011