Adrenalina po godzinach
Kiedy mężczyźni z wyspy Pentecost w archipelagu Nowych Hybryd na Pacyfiku skakali z bambusowych wież, a za zabezpieczenie służyły im liany przywiązane do kostek, pojęcia nie mieli, że kiedyś skoki na bungee będą dla kochających mocne wrażenia, idealnym sposobem na odreagowanie stresu i napięcia po ciężkim dniu pracy. Podejmowali to ryzyko, aby udowodnić swoją męskość. Według legendy pierwszy taki skok wykonała jednak... kobieta, która uciekała przed rozgniewanym mężem. Skoczyła z bananowca po wcześniejszym obwiązaniu nóg lianami. Nieświadomy niczego mąż skoczył za nią, ale bez zabezpieczenia i stracił życie. W Polsce historia skoków na bungee sięga 1989 roku, a dokładnie dziesięć lat później doczekała się swoich pierwszych mistrzostw. Dziś liczba amatorów tego rodzaju skoków systematycznie rośnie.
Wielbiciele potężnej dawki adrenaliny mają do wyboru dwie odmiany tego sportu. Pierwsza z nich, zwana bungee, to sposób rozpowszechniony w USA. Wybierają go poszukiwacze mocniejszych wrażeń, ceniący swobodny spadek. Druga odmiana, zwana bungy, występuje przede wszystkim w Europie. Używa się do niej lin mniej elastycznych i w związku z tym osiąga się mniejsze prędkości, a lot jest spokojniejszy.
Cliff diving jest z kolei dla tych, którym jeszcze za mało wrażeń. To rodzaj ekstremalnej odmiany bungee, a zarazem jeden z najbardziej ryzykownych sportów ekstremalnych na świecie. Śmiałkowie wykonują skoki do wody ze znacznej wysokości, z klifów bądź skał, a czasem nawet mostów i to bez zabezpieczenia. Przy okazji demonstrują widowiskowe ewolucje. Amatorzy tego sportu jego zalety wymieniają jednym tchem: urzeczywistnienie marzenia o lataniu dzięki poruszaniu się w powietrzu z zawrotną prędkością oraz obcowanie z naturą w pięknych okolicznościach przyrody. Ryzyko jest ogromne, a stawką często bywa życie. Wystarczy sobie wyobrazić skok, który trwa zaledwie trzy sekundy, w czasie których zawodnik osiąga prędkość 100 km/h! Obecnie najlepszym zawodnikiem na świecie w tej dyscyplinie jest Kolumbijczyk Orlando Duque. Wystąpił on również w Polsce, skacząc z gdańskiego Żurawia, najstarszego dźwigu portowego w Europie.
Paralotniarstwo to kolejny sport na liście ekstremalnych rozrywek. Ci, którzy choć raz oderwali się w ten sposób od Ziemi nie mają wątpliwości, że było warto. Bo szybowanie na paralotni daje nieporównywalne z niczym uczucie swobody. Człowiek choć przez chwilę jest absolutnie wolny, ale jednocześnie skazany na własne umiejętności. Kolejne etapy wtajemniczenia wiodą prosto do chmur. Ale równie ciekawe są loty niskie, na wysokości 200 metrów nad Ziemią, stamtąd świat wygląda zupełnie inaczej i bardziej fascynuje.
Zorbing staje się coraz bardziej popularny. Zabawa ta wykorzystuje plastikową, nadmuchiwaną kulę, czyli Zorbę wykonaną z materiałów odpornych na uszkodzenia, która waży około 75 kg. Polega na tym, aby stoczyć się w niej ze zbocza lub spłynąć rwącą rzeką czy strumieniem.
Pomysł na tego rodzaju ekstremalne wrażenia wywodzi się z Nowej Zelandii, a jego nazwa od jednego z jego autorów, czyli Zorbsa Dwane'a. W Zorbie „podróżuje” się całkiem luźno, albo zapiętym w pasy bezpieczeństwa. To niezapomniane przeżycia i pokaźny zastrzyk adrenaliny, bo kula nie posiada hamulców. W Polsce zorbing uprawia się przede wszystkim w miejscowości Czarna w Bieszczadach, ale specjalnie przygotowane tory są także w Bydgoszczy i Warszawie. Jednak najlepsze tereny do zorbingu znajdują się w Austrii i krajach skandynawskich, a także w Alpach.
Za pomocą quada, którego można porównać do traktora, motocykla oraz samochodu terenowego w jednym, pokonywanie przeciwności terenu daje poczucie wolności i spełnienia. Po wertepach, stromych stokach i niedostępnych ludzkiej stopie zboczach, sunie on śmiało i odważnie. Przemierza świat w śniegu, błocie a nawet pływając jak amfibia, jeśli posiada odpowiednie oprzyrządowanie.
Nic więc dziwnego, że duzi chłopcy, zmęczeni codziennością i nadwątleni przez stres, lubują się w tej rozrywce. Jak twierdzą daje im ona więcej niż najlepszy masaż czy pójście na basen, a nawet męska impreza w pubie. Znakomicie łagodzi stres i wyzwala radość, ładując tym samym akumulatory. Do swoich męskich zabaw wciągają więc także swoje nastoletnie dzieci. Najwięcej quadów można dziś spotkać w USA, gdzie ich liczbę szacuje się na około 7 milionów, w Polsce, gdzie moda na tego rodzaju pojazdy pojawiła się w połowie lat 90 – tych, jeździ ich około 80 tysięcy.
DOLCE VITA NR 1 JESIEŃ/ZIMA 2010